😶 Notatki o tym jak świat wymiotuje softwarem
Software is eating the world. The world is vomiting with software.
Drodzy,
Utknąłem między notatkami z Vaclava Smila a artykułem o mikrotrendach w HR i dlatego dziś bardzo fragmentarycznie i krótko, wręcz telegraficznie o nadmiarze oprogramowania, wynalezieniu silnika przed rowerem i solucjonizmie. Skrótowe notatki, które muszą jeszcze pofermentować, więc na dziś więcej w nich beaujolais nouveaux niż wytrawnego Merlota.
📟 Kawa z Krzyśkiem i terminal
🫡 Imperatyw wydajności i hegemonia kulturowa
🎛 Paradoks Jevonsa i aplikacje do aplikacji
📝 Kartka papieru, rower i może solucjonizm wybawi nas od solucjonizmu?
Czas potrzebny na przeczytanie: 3 min 16 sekund.
Kawa z Krzyśkiem i terminal
Rozmawialiśmy w piątek z Krzyśkiem przy kawie w kawiarni szkoły muzycznej przy św. Tomasza w Krakowie o artykule Tomasza Tonguza My Quest for Speed - Learning to Use My Computer the Fastest Way Possible.
Tunguz zauważa, że nowoczesny Macbook ma około 3 razy większe opóźnienie niż Apple 2e, komputer z 1983 roku. To zainspirowało go do przerzucenia się z aplikacji i przeglądarki (gdzie tylko to możliwe) na terminal.
Rozwój wizualnych interfejsów użytkownika ułatwił korzystanie z komputerów miliardom ludzi ale kosztem szybkości: nie tylko pod kątem latencji, ale też mniejszej ilości rozpraszaczy.
Regres czy też downgrade nie jest odosobniony w dobie popularności technologicznego detoksu celem skupienia się (focus). Z wierzchu może mieć charatker rewolty wobec systemu (tytuł książki Stolen Focus Johana Hariego wskazuje, że ktoś mnie okredł), ale podskórnie osią dyktującą kierunek walki i jej przedmiotem jest wciąż imperatyw produktywności: “odrzucam oprogramowanie i wybieram pierwotną konsolę, aby móc się skupić, by być produktywniejszym”. Oprogramowanie staje się szczepionką na ospę, którą sami przywieźli konkwistadorzy ze Starego kontynentu.
Imperatyw wydajności i hegemonia kulturowa
Hollis Robbins jest dziekanem nauk humanistycznych na Uniwersytecie Utah i w artykule Secretary jobs in the age of AI przewiduje, że technologie jak ChatGPT wymuszą powrót sekretarki czy sekretarza (assistants z krwi i kości) w starciu z zalewem automatycznie generowanych treści czy maili.
Tak, Booking.com czy Calendly pomagają wykonywać zadania, ale wciąż pozostaje potrzeba orkiestracji i rozpracowania tych subtelności, tej reszty z dzielenia czy niewyjaśnionej i nienamacalnej białkowej wariancji jak office politics, kogo usadzić na kolacji, komu powierzyć poufną informację, kogo pominąć na spotkaniu, dla kogo zrobić wyjątek ze spotkaniem czy jak komunikować się z osobą, która za 2 tygodnie dostanie niezapowiedziane wypowiedzenie.
“Ale przecież to mogę opisać formułami warunkowymi i wszystko zautomatyzować!”. Ta inżynierska ekstaza, że wszystko mogę zaprogramować i sparametryzować każde zdarzenie to bez wątpienia apoteoza naszej sprawczości (“sam sobie robię, wyklikuję”), co czynić ma nas produktywniejszymi. Ale czy w pierwszej kolejności nie dzieje się to ku uciesze systemu, który będzie bardziej marżowym?
Anotnio Gramsci z grobu znów tu brzdęka o hegemonii kulturowej i jak klasa dominująca rozpościera zbiór przekonań i wartości, które stają się akceptowane i uprawnione: Dziś jesteśmy sobie sami sobie asystentami (“We all self-secretary now”) z Google Docs, Calendar, co powinno być powodem do dumy, bo… firma nie musi zatrudniać asystentów (“wydajność!”), a Ty masz powód do dumy ze swojej wydajności.
Mówiłem Krzyśkowi, że zamiast samoobsługowej lektury artykułu zapłaciłbym ekspertowi za to, żeby przysiadł ze mną na pół godziny, skonfigurował mi iPhone’a i pokazał jak wykorzystać najnowsze funkcje, do bycia produktywnym. Trochę jakbym składał urządzeniu Apple’a ofiarę z siebie, żeby być godnym, a trochę jakbym szedł do McDonalda zjeść sałatkę.
Paradoks Jevonsa i aplikacje do aplikacji
Z drugiej strony ból systemowego orania nas imperatywem samoorganizacji w imię wydajności zaczęło równoważyć opioidalne rozpieszczenie posiłkami z Glovo, szoferami Ubera i 15-minutowymi Liskami. Jak super-ego: im bardziej restrykcyjne tym bardziej każe mi się nużać w rozkoszy.
Albo jak efekt odbicia (paradok Jevonsa), kiedy oszczędności wynikające ze wzrostu wydajności są zniwelowane przez odpowiadający im wzrost zużycia, tak “there’s an app for that” zaczyna powoli wymagać there’s an app for there’s-an-app-for-that”. A to wszystko w hocholim tańcu między wiecznym bundlingiem (“All-in-one solution for Sales”) a unbundligiem (“The Only Lead-Generation Tool You Need”).
Gastralny dylemat: czy software musi pożreć świat, a czy świat może zwymiotować?
Kartka papieru, rower i może solucjonizm wybawi nas od solucjonizmu?
Pamiętam jak wdrażaliśmy OKRy i Artur z zespołem wykonał tytaniczną pracę z przeglądem oprogramowania do zarządzania celami, testami i wdrożeniem. Jakiś czas po całym pilotażu, podzielił się cenną radą, że “na początek wystarczy kartka papieru”.
Na lunchu z Łukaszem widząc plaster po badaniu wspomniałem, że nie przepadam za pobieraniem krwi. Pierwsza myśl: wizja Theranos z badaniem jednej kropli idealnie by się w to wpisywała. Druga: czy zamiast $700 mln inwestycji nie wystarczyłyby dwie wizyty u specjalisty od radzenia sobie z hemofobią?
W kontekście całego technologicznego solucjonizmu, internetocentryzmu i chęci ulepszania wszystkiego ująła mnie obserwacja Vaclava Smila, że silniki są starsze niż rowery. Rozpowszechnienie się roweru wymagało zastąpienia drewnianej konstrukcji metalową, której produkcja nie była dostępna w 1817; po drugie brak nieutwardzonych dróg i infrastruktury czyniło taki pojazd niepraktycznym, a pneumatyczne ogumienie pojawiło się dopiero pod koniec XIX wieku.
Być może nieraz najpierw musimy wymyślić latające samochody, żeby mieć 140 znaków i w podobnym ruchu sztuczna inteligencja czy chatGPT wyzwoli nas z opresji aplikacji i software’u. A ja wtedy znów będę mógł wrócić do kartki papieru.
Miłej niedzieli,
Kamil Stanuch
PS. Jak oceniasz dzisiejszy mail?