🤝 6 notatek o rodzimej awersji do sprzedaży
O pańszczyźnianej "build and they will come", parawanozie, próżni społecznej i chłopskiej genezie "gentlemeni nie rozmawiają o pieniądzach".
Drodzy,
Ostatnio mieliśmy z Bartkiem dyskusje o sprzedaży i jakiejś podskórnej formy awersji do tej czynności w naszym kręgu kulturowym: żeby ktoś mi "ogarnął sprzedaż", żebym ja mógł pobruszyć, a Ty nam posprzedawaj.
Sprzedawca to akwizytor, sklepikarz, kupczyk, subiekt, straganiarz, handełes, komiwojażer, przekupień, handlarz, domokrążca, handlowiec, ekspedient, kramarz czy geszefciarz. Mówię tu o tym sprzedawcy, który musi się przebijać, twarzą w twarz, a nie marketingu i reklamie, które chyba dobrze zasymilowaliśmy po 1989 być może dlatego, że za reklamą można się skryć i pozostać anonimowym bardziej od właściciela Dino.
Za mało tu miejsca na pełną wiwisekcję narodowej duszy i opasłe socjologiczne studium, więc ledwie niepełny szkic i garść hipotez o potecjalnych genezach naszych uprzedzeń do sprzedaży:
🌽 1. Build and they will come: pańszczyzna i chłopska orientacja na produkcję
📉 2. Dusza pańszczyźniana, sprzedaż jako gra o sumie zerowej i ryzyko, że może być gorzej
👊 3. Parawanoza i antysystemowy deficyt zaufania
👑 4. "Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że biję się z kupcami…", czyli jak szlachta nie pracuje
⏳ 5. Próżnia społeczna, klepsydra i sprzedawca jako najeźdzca
🍯 6. Łyżka miodu w beczce dziegciu i kontrargumenty
Czas potrzebny na przeczytanie: 8 min 21 sekund.
🌽 1. Build and they will come: pańszczyzna i chłopska orientacja na produkcję
Jakkolwiek w pierwszej kolejności kusi sprowadzenie naszego wywodu do “szlachta nie pracuje” i zakorzenionej w naszym narodzie kultury szlacheckiej to obawiam się, że byłoby to powielanie błędu.
Jak pokazał w klasycznej już Ludowej historii Polski Adam Leszczyński cierpimy na elitystyczne skrzywienie w postrzeganiu dziejów: 90% ludności zamieszkującej tereny dzisiejszej Polski były ubogimi i niewykształconymi masami, które więcej zaprzątał humor dziedzica i uwolnienie się z powinności pańszczyźnianych niż Bitwa pod Grunwaldem czy kulisy Unii Lubelskiej.
Andrzej Chwalba i Wojciech Harpula w książce Cham i Pan zauważają, że w 1518 roku król Zygmunt Stary wyszedł naprzeciw postulatom szlachty i umywszy ręce jak Piłat, zapowiedział, że nie będzie już rozsądzać sporów wsi z panami, co oznaczało, że teraz pan stał się jedynym źródłem prawa i sędzią w swoim „państwie” tworząc tzw. sądownictwo patrymonialne (jedna szlachcianka z Tyńca pisała: „Iżem, ja was chłopi u księdza opata kupiła, że mi was wolno męczyć, palić, ścinać i wieszać, nie tylko wam kazać robić”).
Feudalny stosunek poddaństwa niósł jednak za sobą również poczucie pewnej stabilności i wolności: Chwalba i Harpula wysuwają tezę, że chłopi preferowali w początkowej fazie pańszczyznę zamiast czynszu:
Zamiana pańszczyzny na czynsz oznaczała poważne zmiany w ich życiu, bo przecież przez dziesięciolecia nawykli do pracy u pana. Odpracowali swoje i mieli „święty spokój”. Przechodząc na pieniężne rozliczanie się z panem, musieli zorganizować wyprawę z towarem do miasta, szukać kupców, negocjować ceny, a takie czynności mieściły się poza chłopskim doświadczeniem, wymagały wysiłku i wypracowania nowego sposobu postępowania.
Źródło: A. Chwalba, W. Harpula, Cham i Pan. A nam, prostym, zewsząd nędza? (2023)
Innymi słowy ze staropolskiego: pańszczyzna zapewniała, że egzystencja sprowadzała się wyłącznie do odhaczania tasków z backlogu bez konieczności angażowania się w jakieś fluffy czynności jak sprzedaż. “I build and they are coming”.
Ponadto, w warunkach walki o byt i dojmującego braku, podkreślane były wartości związane z ciężką pracą, która - jak zauważa Chwalba i Harpula - rodziła swoistą pogardę dla “gryzipiórków”, “darmozjadów”, “próżniaków”, których praca wymykała się chłopskiemu doświadczeniu oraz wyobraźni i jawiła się w ten sposób jako nieproduktywna.
W tym ujęciu “wytwarzasz = pracujesz” sprzedaż i handel jawi się jako czynność pozbawiona substancji. Pewnie echa takiej optyki widzimy gdzieś anegdotycznie w środowiskach technologii, gdzie “kodujesz = pracujesz”.
📉 2. Dusza pańszczyźniana, sprzedaż jako gra o sumie zerowej i ryzyko, że może być gorzej
Jakub Bojko - jeden z najwybitniejszych działaczy ludowych sprzed wojny - pisał w słynnym eseju Dwie dusze (1904) jak mimo zniesienia pańszczyzny, wciąż pokutuje ta pani:
Pani ta trzymała w niewoli strasznej przeszło 400 lat całe nasze chamskie plemię i zabiła w chłopie człowieka, a zrobiła po prostu grat, maszynę, z którą to można było zrobić, co ta pani chciała. [...] Dusza jej tak się wpiła w chłopski kadłub, że ani jej śni go opuścić. [...] Dusza pańszczyźniana wychyla swój głupkowato-lokajski łebek.
Pańszczyzna i przemocowe stosunki władzy wyrobiły więc w chłopach nie tylko pasywność, ale podejrzliwość i nieufność. Jeśli nieustannie pan, ekonom czy agent zachęcający do emigracji do “Hameryki” oszukiwał chłopa czy źle traktował to ten wytworzył w swoim aparacie poznawczym przeświadczenie, że zmiany w położeniu są ryzykowane, bo może być gorzej. Pańszczyzna i powinności nakładane na chłopów stawały się z każdym wiekiem tylko bardziej uciążliwe, co mogło ich popychać do większego tradycjonalizmu i sceptycznej postawy wobec zmian.
Jeśli ktoś mi coś sprzedaje nowego to mi “wciska”, to mnie “oszukuje”, to “chce mnie wydymać”, co może tworzyć wyobrażenie, że sprzedaż to gra o sumie zerowej: “ja zarobię, a i Ty (może nie) stracisz”.
Taka dialektyka braku-nadmiaru na pewno pada na podatny grunt wszelkiej maści antagonizmów i hierarchii, w której szacunek nie jest dobrem mnożącym się a podlegającym takiej samej reglamentacji ekonomii sumy zerowej: odzyskam godność jeśli Ci ją zabiorę. Adam Leszczyński w książce No dno po prostu jest Polska. Dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków przytacza fragment z Wańkowicza:
(…) jeśli jadę z rodakiem i powiem, że jestem inżynierem, to się krzywo uśmiechnie wewnętrznie: „Pewnie po prostu jakiś technik budowlany”. Jeśli powiem, że jestem literatem, pomyśli, że ma do czynienia z reporterzyną (…) pisarz – gryzipiórkiem, dziennikarz – skrybą, a kucharka – garkotłukiem. Człowiek wesoły w jego pojęciu wygłupia się, człowiek smutny – pozuje, człowiek energiczny – to karierowicz, indywidualność – to reklamiarz, człowiek myślący samodzielnie – „strugający wariata”, wierzący – to świętoszek, a niewierzący – to bolszewik, przedsiębiorczy – to taki, który pcha się, a wstrzemięźliwy – to kretyn.
Nie chcę sprzedawcy bo mi odbierze. Nie chcę być sprzedawcą, bo nie chcę się prosić i być w pozycji podrzędnej.
👊 3. Parawanoza i antysystemowy deficyt zaufania
Bojko widział w tej nieufności przyczynę tendencji do grodzenia się i zasłaniania wśród chłopów. Często więc podnoszony zarzut o zaściankowości i ciemnogrodzie być może jest w takim samym stopniu rezultatem świadomej decyzji, jak i mechanizmu obronnego przed Panem, że zaraz ktoś mi zabierze, zaraz ktoś się połakomi na owoce mojej pracy.
Parawanoza nad polskim morzem czy grodzone osiedla są pewnie emblematycznym dziś odbiciem deficytu zaufania, na który pewnie w takim samym stopniu nałożyło się chłopskie doświadczenie w skali mikro, jak i bliższy nowoczesności kontekst historyczny obcego panowania (m.in. rozbiorów, okupacji), czego wynikiem było wykształcenie mentelności defensywnej, która pewnie wzmogła nieufność i podejrzliwość.
W notatkach z ksiązki-wywiadu z psychologiem Bogdanem Wojciszke Homo nie całkiem sapiens z 2018, pisałem, że z powodu przeświadczenia o trudności identyfikacji z państwem (“państwo to inny, obcy twór narzucony z zewnątrz”) to „(…) polskość [z powodu braku własnego państwa w XIX wieku] oznaczała antypaństwowość i antysystemowość”.
Sprzedawanie to manipulacja, a kupowanie i nieskrępowany optymizm, że ktoś chce poprawić mój byt, rozwiązać problem to “świadectwo naiwności i głupoty, jak również nieodpowiedzialności (…) może nawet czegoś zdradzieckiego, bo tylko kolaborant, a nie prawdziwy Polak, potrafi często odczuwać radość”.
👑 4. "Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że biję się z kupcami…", czyli jak szlachta nie pracuje
“A tak!… — dodał po chwili. — Drasnę go, a on będzie kulał do końca życia i będzie opowiadał: tę śmiertelną ranę otrzymałem w pojedynku z baronem Krzeszowskim!… To mnie urządzi… Co oni mi narobili, ci moi kochani sekundanci?… Jeżeli już jakiś kupczyk gwałtem chce do mnie strzelać, niech strzela przynajmniej wtedy, kiedy idę na spacer, ale nie w pojedynku… Straszne położenie!… Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że biję się z kupcami…”
Niewątpliwie dystans wobec aktywności gospodarczej w rozumieniu handlu i sprzedaży mógł być wypadkową dwóch wektorów: wspomnianej chłopskiej niemożności i szlacheckiej wyższości. Nacisk na wartości honoru, lojalności i niezależność sytuował zajmowanie się handlem i sprzedażą jako zajęcie niższej rangi, zarezerwowane dla osób spoza szlachty - warstw mieszczańskich i ludności żydowskiej.
W ostatentacyjnych “szlachta nie pracuje” i “za hajs matki baluj” ogniskuje się do dziś aspiracyjny ładunek do klasy próżniaczej, choć przeciwstawiona jest mu już mieszczańska czy protestancka obietnica “praca uszlachetnia”.
Dodatkowo powściągliwość i tendencja do skromności oraz umiaru w kulturze polskiej wydawałaby się być na antypodach ekstrawagancji i ekspresyjności w zakresie sprzedaży, które mogły być odebrane jako megalomania i pretensjonalność.
Zastanawiam się jednak na ile te cnotliwe przymioty były faktycznie szlachecką domeną, a na ile wtórnym produktem romantyczno-pozytywistycznym mitologii ku pokrzepieniu serc, gdzie piętnowało się sarmacką fanfaronadę, żołnierza samochwała Zagłobę, "popuszczanie pasa” i sprzedajność magnaterii prowadzącą do upadku II Rzeczpospolitej przy równoczesnym przeciwstawieniu jej “szlachetnej prostoty i cichej wielkości” z sielankowym, skromnym dworskim życiem, “kwietnym wiankiem, motylkiem i barankiem”.
W tym kontekście czy powiedzenie “gentlemeni nie rozmawiają o pieniądzach” bardziej niż wytworem arystokratycznej kultury umiaru i wyważenia, nie jest pokłosiem chłopskiego skrycia, wycofania i nie wychylania się, żeby Pan nie zabrał?
(Na marginesie, moja Agata jako rusycystka poczyniła ostatnio uwagę, że naród ukraiński świetnie potrafił zsyntetyzować w sobie kulturę ludową i wprzęc w tożsamość narodową, podczas gdy nas wciąż podskórnie trawi klasowy antagonizm fantazmatu kultury szlacheckiej i wypierania kultury chłopskiej.
Chcielibyśmy chcieć lubić Chopina i chcielibyśmy chcieć brzydzić się disco polo).
⏳ 5. Próżnia społeczna, klepsydra i sprzedawca jako najeźdzca
Na lata 1945 - 1989 patrzymy w kategoriach gospodarki scentralizowanej, w której rozumiana dziś przedsiębiorczość była ograniczona a końcowa faza upłynęła w realiach niedoboru. W tym kontekście ekonomicznym polska gospodarka była przez długi czas nierównomierna, z niejednakowym dostępem do dóbr i usług. W sytuacji, gdy popyt przewyższał podaż, bliżej tu było pojęciu “kombinowania” niż “sprzedaży”.
Ale czas komunizmu i zawładnięcie przez państwo każdej sfery życia tylko wzmocnił tendencję naszej chłopskiej nieufności i defensywnej mentalności czasu zaborów, tworząc tzw. próżnię społeczną - zjawisko przedstawione po raz w 1979 przez Stefana Nowaka.
Mikołaj Cześnik w Próżnia socjologiczna a demokracja - analizy empiryczne opisuje, że Nowak zwrócił wówczas uwagę na pustkę, jaka wytworzyła się między silnymi tożsamościami poziomu rodzinnego (małe grupy, dom, przyjaciele) a narodowego (ogólnospołecznego) przy jednoczesnym niskim poziomie identyfikacji z grupami pośredniego poziomu.
„O ile można wierzyć danym z badań sondażowych, to więzi te są u nas nader silne w grupach rodzinnych i kręgach przyjacielskich, a następnie pojawiają się dopiero w formie bardziej intensywnej w odniesieniu do grupy narodowej pojmowanej jako całość. Pomiędzy poziomem grup pierwotnych a poziomem narodu istnieje, jak się wydaje, w naszym społeczeństwie niepokojąca pustka w tej dziedzinie rzeczywistości społecznej”
W myśl tej koncepcji jesteśmy naznaczeni piętnem trybalizmu o kształcie klepsydry, w którym rozciągamy nieprzepuszczalną membranę nad mikrokosmosem domu i makrokosmosem narodu. Może stąd sprzedawca przebijający się i dobijający się widziany jest jako najeźdzca, a my zamknięci i ceniący swoje zacisze nie chcemy nim być?
🍯 6. Łyżka miodu w beczce dziegciu i kontrargumenty
Piszę to nie z potępieniem dla na naszych narodowych cech, ale dozą empatii mającej na celu próbę znalezienia przyczyny stanu rzeczy.
Nie ulega wątpliwości, że na tle innych krajów mamy jeden z najniższych poziomów zaufania społecznego. Zachodzą oczywiście też pewne prawidłowości, że osoby z wykształceniem wyższym wydają się być bardziej ufne niż osoby mniej wykształcone, co dotyczy również kadry menadżerskiej.
Jednak pomimo tych przeciwności, w przeciągu ostatnich 30 lat udało nam się zbudować mięsień przedsiębiorczy i nadgonić w wolnorynkowym peletonie. Więc może w ramach patriotycznego ćwiczenia obdarzmy sprzedawców większą sympatią, by w samych sobie zaakceptować nutę sprzedawcy i przerwać błędne koło zaufania (“nie ufam bo Ty mi nie ufasz”). Sprzedaż to pokora i pogodzenie się, że “they won’t come by themselves” ale i - na poziomie antropologicznym - ludzki odruch wyjścia na przeciw i przedarcia bariery dzielącej nas z drugim człowiekiem mimo lęku przed odrzuceniem.
I w debacie o polskich startupach i innowacjach przestańmy się też pocierać w retorycznej pętli o tym dlaczego "mając tak wybitnych inżynierów nie mamy naszego Skype'a” i lamentujące pytania o mityczny Ekosystem i Warunki Innowacji tylko zacznijmy dobrze sprzedawać.
Miłej niedzieli,
Kamil Stanuch
PS. Jak oceniasz dzisiejszy mail?